Tytułem wstępu

Na wstępie chciałam zaznaczyć, iż blog mój w żaden sposób nie aspiruje do miana jakiegoś poważniejszego przedsięwzięcia naukowego i ma głównie charakter hobbystyczny i w pełni amatorski. Intencją moją było, jest i będzie, zachęcenie czytelnika do odwiedzenia tych cudownych miejsc w Polsce oraz do zapoznania się z ich historią, klimatem. Poszczególne teksty (głównie w opisach miejscowości) pochodzą nieraz z trzech-czterech źródeł (całkowicie ze sobą przemieszanych), tak więc zdecydowałam się (przed wszystkim ze względu na czytelność i specyfikę przekazu www) nie podawać dziesiątków przypisów do każdego liczącego parę słów fragmentu. Informacje zamieszczone w w moim blogu dotyczące zamków pochodzą głównie z "Leksykonu zamków w Polsce" [ autorzy: Salm Jan, Kołodziejski Stanisław, Kajzer Leszek] oraz stron internetowych poświęconych temu zagadnieniu. Zaś wiadomości dotyczące samych miejscowości znajduję głównie w Wikipedii, na stronach tych gmin i miejscowości, bądź też ze stron prywatnych poświęconych danym miejscowościom czy obiektom. Jeżeli jednak, ktoś poczuje się urażony gdy wykorzystam jego wiadomości, proszę o kontakt. Napiszę sprostowanie lub usunę takowe wiadomości z mojego bloga.

Będę ogromnie wdzięczna za wszelkie uwagi, zarówno dot. ew. błędów rzeczowych, ortograficznych, faktograficznych i innych. Propozycje, pomysły, sugestie dot. układu treści, nowych tematów, i inne uwagi proszę przesyłać na adres: jagusinka@gmail.com
Tuż pod tym tekstem jest księga gości - możesz napisać co myślisz o moim blogu :)

PRZEPROWADZKA

Po dość długiej nieobecności postanowiłam wrócić do prowadzenia bloga o moich podróżach.

Jeśli macie ochotę mi towarzyszyć zapraszam na nową witrynę tutaj:


czytajcie, komentujcie, krytykujcie, subskrybujcie i wpisujcie się do księgi gości. Serdecznie zapraszam :)

KSIĘGA GOŚCI

KSIĘGA GOŚCI - pisz szczerze, każda opinia jest dla mnie ważna :)

Możesz tutaj napisać co myślisz o moim blogu :)

Obserwatorzy

niedziela, 29 maja 2011

Złotoria

Złotoria – wieś w Polsce położona w województwie kujawsko-pomorskim, w powiecie toruńskim, w gminie Lubicz.


Współrzędne obiektu:
N 52°59'51,54''
E 18°41'28,60''

Aby trafić do ruin należy jadąc od strony Torunia zatrzymać się przy pierwszym budynku po prawej stronie za mostem na Drwęcy i pójść polną ścieżką w stronę Wisły około 300 metrów. Niestety w czzasie keidy byliśmy w Złotorii pogoda nie sprzyjała zwiedzaniu ruin. Poziom wód był tak wysoki, że o dostaniu się do nich nie było co marzyć. Trzeba będzie się wybrać tam latem a tymczasem jedno jedyne zdjęcie z oddalenia.

Pierwsze umocnienia w Złotorii wznieśli bracia dobrzyńscy, którzy szukali obronnych punktów podczas swoich wypraw chrystianizacyjnych na ziemię dobrzyńską. Według Janka z Czarnkowa około połowy XIV wieku w widłach Wisły i Drwęcy prawdopodobnie na miejscu wcześniejszych umocnień Kazimierz Wielki wzniósł murowany gotycki zamek. Warownia miała plan prostokąta z bramą wjazdową od strony południowej, przy bramie do zewnętrznej strony murów dobudowana była kwadratowa wieża. Zarówno mury obwodowe jak i mury wieży były oskarpowane. Na dziedzińcu znajdował się budynek mieszkalny, jednak z braku prowadzonych badań jego formy nie można na razie ustalić. Od strony zachodniej i południowej zamek broniony był przez wody Wisły, od północnej - przez Drwęcę, natomiast od wschodu znajdowała się fosa łącząca obie rzeki. Niewielkie przedzamcze znajdowało się na północ od zamku. Po śmierci Kazimierza Wielkiego zamek w spadku przejął wnuk króla - Kaźko Słupski, a niedługo potem został zdobyty przez pretendenta do korony polskiej Władysława Białego. Jak pisze Ryszard Rogiński zachowała się relacja z tamtych wydarzeń. Władysław Biały opanował zamek podstępem. Przy pomocy podstawionych ludzi - wśród nich był młynarz o imieniu Hanko - spił winem do nieprzytomności nieostrożnego dowódcę i jego załogę. Ten fortel okazał się skuteczny. Później oddziały wierne królowi Ludwikowi Węgierskiemu obległy Władysława Białego w zamku. Książę znów próbował intrygi, znów używając do tego młynarza Hanko, ten jednak próbował zdradzić oblężonych, wobec czego po powrocie na zamek na oczach wszystkich wojsk został żywcem spalony przed bramą. Próbując odzyskać zamek Kaźko Słupski został ciężko ranny, a w wyniku tych ran umarł na zamku w Bydgoszczy. W latach 1379-1392 zamek był lennem Władysława Opolczyka, który oddał go Krzyżakom. Po pokoju w Raciążku w 1404 roku wrócił do Polski, ale pięć lat później oblegali zamek Krzyżacy, używając do tego celu artylerii. Poważnie zniszczony został jednak szybko zreperowany, a w 1411 roku ponownie wrócił w granice Polski. Do początków XIX wieku spełniał już tylko rolę rezydencji właścicieli ziemskich, ale zaniedbywany powoli niszczał. Podczas wojen napoleońskich został ostrzelany z armat i ostatecznie opuszczony. Obecnie zachowane są częściowo południowy mur oraz mury wieży, pozostała część murów obwodowych zachowała się tylko w przyziemiu lub całkowicie zanikła przykryta ziemią.

Skarby w zamku złotoryjskim

Bardzo starzy ludzie opowiadali, że w ruinach każde­go zamku ukryte są wielkie skarby, a największe w naszym złotoryjskim. Strzegły ich w tym przypadku olbrzymie i groźne psy. Ho, ho - mówili, skarby te są tak ogromne, że jeśli kto je zdoła zdobyć, to jemu i pokoleniom jego wystarczy na wszelki dostatek. Próbowali więc różni odważnisie odna­leźć drogę do podziemi, lecz nikt nie ośmielił się wejść nawet do pierwszej piwnicy. Aż znalazł się jeden taki chło­pak z Wilczonki, co żadnych psów i wilków się nie bał. Rozmawiał z nimi za pan brat, a ludziska o nim opowiada­li, że skoro jest na świecie samiuteńki jak paluszek, to na pewno wychowała go wilczyca. On sobie powiedział, że skarby odnajdzie. A potrzeby miał różne. Waląca się cha-łupina zapadała się w ziemię, portek drugich do oblecze­nia na zmianę nie miał, więc je prał po ćmoku bielikiem w Drwęcy. Dziewczyna, którą lubował, też była uboga, a on sam często nie dojadał.

I wybrał się do ruin zamkowych. Noc była wtedy księ­życowa, a droga z Wilczonki do zamku prosta i dobrze mu znana. Nasz dobroduszny odważniak szedł śmiało i fak­tycznie niczego się nie bał. I oto, co zobaczył. Wejście zo­stało przystrojone jakby na jego przybycie. Schody wiodą­ce do piwnic wyłożone czerwonym suknem, a zatknięte w ścianie łuczywa oświetlały mu drogę. Znalazł się w pierw­szej piwnicy. Było w niej mnóstwo cennych szat i drogich sprzętów, których pilnowały trzy duże czarne psy. Groźnie warczały, stwarzając wrażenie, jakby za chwilę miały się rzucić i rozszarpać śmiałka. Ale on się ich nie zląkł. Poroz­mawiał z nimi, pochwalił, pogłaskał po wielkich łbach, a psiska przypadły mu do nóg.

Po wykładzinie z czerwonego sukna poszedł do dru­giej piwnicy. W beczkach i kufrach lśniły srebrne i złote pieniądze, wokoło leżały drogie naczynia wybijane cenny­mi szmaragdami i mnóstwo innego, trudnego do określe­nia bogactwa. Nad jego bezpieczeństwem czuwały również trzy warczące psy o wiele groźniejsze od poprzednich. I tym razem chłopiec się ich nie uląkł. Śmiało wyciągnął rękę, pogłaskał je i po chwili psy stały się jego przyjaciół­mi. Pełen otuchy powędrował nasz śmiałek do trzeciej kom­naty piwnicznej.

Aż oczy przesłonił, taki blask bił od znajdującego się tam złota. Bo wówczas Drwęca była złotonośna, poławia­cze wypłukiwali złoto w sitach i sprzedawali władcy zam­ku, albo odwozili do hamerni miedzi i złota w Lubiczu, przy Młynach. Groźny wark kolejnych, jeszcze potężniej­szych psów przypominał grzmot wodospadu z jego szu­mem, pluskiem i jękiem w otoczeniu białej piany konają­cego wisielca. Słychać nawet było wołania o pomoc. Po­tem klątwy, to znów modlitwy, płacz i cierpienie. I w tej katastroficznej scenerii nasz odważny Gawarek, bo tak go nazywali, nie przestraszył się. Najpierw utkwił swój cie­pły wzrok w rozwścieczonych psiskach, roześmiał się, a po chwili życzliwie pogłaskał. Następnie udał się do czwar­tej, a więc ostatniej podziemnej komnaty. Była jasno oświe­tlona, a wokoło mieniły się barwami tęczy drogocenne sza­firy, brylanty, szmaragdy i niespotykane w swej piękności perły.

Nasz młodzieńczy Gawarek zrozumiał, że dotarł do naj­głębszej piwnicy złotoryjskiego zamku królewskiego i zna­lazł wszystkie nieprzebrane skarby, o których od dawien dawna opowiadali ludziska, nie zawsze zdając sobie spra­wę, że mówią samą prawdę.

Już miał się schylić, aby wziąć garść drogocennych ka­mieni, już planował, ile rozda innym biedakom, gdy naraz ujrzał przy swoich nogach pełzającego, tak obrzydliwego jak niebezpiecznego węża z łbem groźniejszym niż u smo­ka wawelskiego. Zadrżał w lęku i w przerażeniu krzyknął. W tym momencie zgasły wszystkie klejnoty, światła i poje­dyncze promyki. Zapanowała piekielna ciemność i jej pie­kielny nastrój. Czerwona droga wyściełana purpurowym suknem przestał istnieć. Wystąpiła groźba wiecznej zapadliny i powolnego w niej konania. I zapewne taki byłby koniec naszego śmiałka Gawarka, gdyby nie jego rozwaga. Pomyślał krótko sobie, że z lękiem skazany jest na śmierć, a z odwagą na lepsze rozwiązanie. Zaparł się i z trudem po kilku godzinach wydostał się na zewnątrz. Wieść o śmiał­ku rozeszła się po okolicy, zaimponowała staroście złotoryjskiemu w Krobi, który mimo wszystko dzielnego Gawar­ka nagrodził dobrą robotą i samodzielną izbą. Nasz mło­dzieniec poślubił ukochaną Kadelkę i w Krobi żyli długo i szczęśliwie.

Od tego czasu minęło wiele lat i nikt już nie podjął trudu szukania skarbów złotoryjskiego zamku. A może warto spróbować jeszcze raz? Wszak odkopują podziemia Zamku Dybowskiego, to być może i Kazimierzowskiego?

Pierwsza osada istniała tu już w epoce brązu, 1800-800 lat przed naszą erą. Powiadali, że nazwa Złotoria pochodzi od faktu wydobywania złota z Drwęcy, czego potwierdzeniem mogłaby być królewska hamernia tego kruszcu w Lubiczu. Jednak bardziej prawdopodobna jest wersja, że nazwę przyjęto od szlacheckiego herbu Złoty Ryj. W 1262 roku książę dobrzyński Kazimierz zezwolił biskupowi włocławskiemu Michałowi Wolimirowi osadzić Złotorię na prawie niemieckim. Biskup zlecił to comesowi Albertowi ze Smolna, a ten toruńskim mieszczanom Heymanowi i Mikołajowi, do których należała wieś w1289 roku. Osada posadowiona została po obu stronach Drwęcy. Potem lewobrzeżna część stała się własnością książąt mazowieckich, a prawobrzeżna – kurii biskupiej. Drwęca była granicą pomiędzy zakonnym państwem krzyżackim, a księstwem mazowieckim, którego władcy wystawiali tu gród obronny, przebudowany w 1343 roku na zamek przez Kazimierza Wielkiego. W 1363 roku Dobiesław, inaczej zwany Miodek z Miodus na Mazowszu, kupił wójtostwo złotoryjskie za 80 grzywien, z prawem warzenia piwa, szynkowania i pobierania cła od spławianego Drwęcą drewna. Zobowiązany był do czynnej służby na koniu we własnej zbroi na wypadek wojny i do wpłacenia księciu 12 grzywien rocznie. Pierwszym znanym burgrabią zamku złotoryjskiego był chorąży gniewkowski Mikołaj Rumik herbu Odrawąż, wcześniej włodarz w księstwie Władysława Białego. Książe podstępnie pojmał go w Wierzchosławicach pod Gniewkowem i zawładnął zamkiem bez walki. Było to 9.09.1373 roku. Po raz drugi ten sam Książę opanował zamek dokładnie w dwa lata później, to jest 9.09.1375 , kiedy to rybacy przekupieni przez Białego upoili alkoholem krobskim kolejnego burgrabiego, Krystyna ze Skrzyńska herbu Nałęcz. Ten „dokładnie nafetowany” nie wiedząc co czyni, wpuścił rycerską drużynę Białego, która bez walki zawładnęła twierdzę. Odtąd Złotoria stała się głównym punktem oporu przeciwko wojskom oblężniczym króla Ludwika Węgierskiego, syna siostry Kazimierza Wielkiego – Elżbiety. Janko z Czarnkowa zachwycił się zamkiem złotoryjskim jako „warownią prawie nie do zdobycia” oraz ilością w niej zgromadzonych zapasów. Jak słusznie przypuszcza Marian Biskup, musiał ten zamek odwiedzać, bo znał go w szczegółach.

WALKI Z ZAKONEM KRZYŻACKIM
W ziemi dobrzyńskiej jako składowej części Korony, znajdowało się szereg posiadłości książąt Brzesko-kujawskich, które po Władysławie Łokietku i jego synu Kazimierzu Wielkim przeszły na ich następców i tworzyły tak zwane królewszczyzny. Te dzielono na stołowe i krzesłowe. Stołowe zapewniały dochód królom, a krzesłowe dochód zasłużonym dygnitarzom zasiadającym różne krzesła. Dla celów administracyjnych łączono je w zespoły, zwane starostami. Złotoria była królewszczyzną krzesłową i należała do kujawskiego starostwa w Kowalu. Książe Władysław Opolczyk przejął tę wieś wraz z ziemią dobrzyńską między 28.XI.1397 a 3.IV.1380r. Przed nim należała Złotoria do wdowy po Kaźku, księżnej Małgorzaty, której Opolczyk spłacał wysokie odszkodowanie. Dnia 5.V.1391 roku Książe ten zastawił w Toruniu Wielkiemu Mistrzowi Konradowi von Wallenrod zamek w Złotoryi wraz z pięcioma wsiami: Złotorią, Silnem, Nową Wsią, Gumowem i Krobią. (Loteria, Zelin, Neudorf, Glumon und Kroje). Warunki transakcji określono bliżej w dokumencie z dnia 7.05.1391r. Książę Opolczyk wraz z żoną księżną Ofką, córką Katarzyną z jej mężem księciem Henrykiem Głogowskim zrzekali się wszelkich praw do Złotoryi i pozostałych wymienionych wsi. Wielki mistrz mógł ich mieszkańcom nadawać i znosić przywileje, budować nowe i rozbudowywać stare zamki oraz wznosić inne budowle do ogólnej kwoty 1.000 florenów. Zakon nie wierzył w możliwości zwrotu pieniędzy przez znanego z rozrzutności Opolczyka i dlatego domagał się daleko idących gwarancji ze strony dostojników dobrzyńskich miast z dziedzin księcia. Testatorem dokumentu toruńskiego w sprawie zastawu Złotoryi był Janusz z Kikoła. Bezprawny i samoistny zastaw zaniepokoił Władysława Jagiełłę. Wobec fiaska polubownych rokowań trwających dziesięć dni w Toruniu, król przystąpił do działań zbrojnych. W dniu 15 sierpnia 1391 roku zajął zamek biskupów kujawskich w Raciążu, pojmując jego burgrabię Piotra Lebela do niewoli. Na nic zdały się sprzeciwy biskupa włocławskiego księcia Henryka, który jako bratanek księcia Opolczyka trzymał stronę swego stryja. Oddziały królewskie pod wodzą Krystyna Rawicza wkroczyły do ziemi dobrzyńskiej, której starostą mianował Jagiełło tegoż właśnie Rawicza. Wywołało to niezadowolenie dostojników dobrzyńskich, których czterech odmówiło złożenia królowi hołdu, stając po stronie Opolczyka. Byli to: marszałek Iwan, kasztelan dobrzyński Andrzej, kasztelan rypiński Piotr oraz miecznik Piotr z Umienia. Walki trwały od 10 września do 21 listopada 1391 roku. Krzyżacy ze zrozumiałych względów stanęli po stronie Opolczyka, zajmując nadwiślańskie zamki w Złotoryi i Bobrowniach. Sytuacja stawała się niebezpieczna, tym bardziej, że Opolczyk zdradziecko pertraktował z wielkim mistrzem Konradem Wallenrodem na temat rozbioru Polski. Przedstawiciele stanów polskich zebrani na zjeździe w Skokach w dniu 30 sierpnia 1392r. uznali zajęcie Złotoryi, a następnie całej ziemi dobrzyńskiej za naruszanie pokoju i domagali się ich zwrotu. Złotoria pod okupacją krzyżacką pozostawała do 1405 roku, tj. przez 14 lat. Ponownie w 1409 roku zamek złotoryjski był oblegany przez wojsko Zakonu Rycerzy Najświętszej Maryi Panny i po ośmiodniowych krwawych walkach zmuszony był poddać się krzyżakom. W czasie walk uległ znacznemu zniszczeniu i już nigdy nie został odbudowany.

POWRÓT DO RZECZPOSPOLITEJ
W 1411 roku na polach złotoryjskich, naprzeciwko ruin zamczyska odbyło się uroczyste spotkanie polskiego króla Władysława Jagiełły jego brata wielkiego księcia Witolda i wielkiego mistrza Zakonu Henryka von Plauen, w otoczeniu ich wysokich dworów. Spotkanie, jako efekt podpisanego Traktatu Toruńskiego, odbywało się dokładnie w tym samym miejscu, z którego krwawy mistrz Urlik von Jungingen obserwował w 1409 roku zdobywanie polskiego zamku i mord polskiej załogi stokrotnie większymi siłami Zakonu, w obecności zwiezionej starszyzny Torunia i spędzonej okolicznej ludności. Na sądzie rozjemczym we Wrocławiu, odbytym z powództwa Polski w 1420 roku, cesarz zadecydował, że Zakon na odbudowanie Zamku wpłaci Koronie 25.000 zł węgierskich, co jednak nigdy nie nastąpiło. Złotoria była królewszczyzną krzesłową w ziemi dobrzyńskiej. Złotoryjskie starostwo niegrodowe, czyli ziemskie, powstało w 1662 przez podział starostwa w Kowalu, z którego oddzielono Złotorię, Nową Wieś i Krobię. Właścicielem jego w 1771 roku był Jan Branicki, kasztelan krakowski wraz z małżonką księżną Poniatowską.

ROZBIORY
W wyniku pierwszego rozbioru Polski, od 13 września 1772 roku, Złotorię wcielono do zaboru pruskiego. Obszar starostwa powiększył się i w 1789 roku należały do niego wsie: Złotoria, Lubicz, Nowa Wieś, Krobia Górna, Obory, Lipienie, Smolno, Grabowiec, Folwark Groch i osada Grylewo. Siedziba starostwa nadal znajdowała się w majątku Krobia, skąd pochodzi nazwa: Starostwo Złotoryjsko-Krobskie lub Krobsko-Złotoryjskie. Jego starostami między innymi byli:

1682 - Chmętowski - senior
1690 - Chmętowski Stanisław - junior
1704 - Mazowiecki
1771 - Kranicki Jan Klemens
1780 - Mokronowski
1781 - Miodunki Damazy - sędzia ziemski z Dobrzynia n/W.

Według spisu, sporządzonego przez władze pruskie w 1772 roku, Złotoria liczyła 12 włók ziemi folwarcznej, 28,15 ha ziemi dzierżawnej, 1 włóknie ziemi kościelnej i 193 dusze, w tym jeden szewc, jeden przewoźnik, jeden karczmarz, dwóch rybaków, dziewięciu chałupników, dwóch ogrodników, dwóch wyrobników na ziemi kościelnej, jedenastu gospodarzy na gruncie dzierżawczym. Według kontraktu dzierżawnego 1724 roku, zawartego na 50 lat, dzierżawcy odrabiali na rzecz majątku sześć dni szarwarku konnego przy orce lub wywózce obornika. Zboże ozime dawało cztery ziarna a jare o pół ziarna mniej. Wieś liczyła 40 koni, 55krów i tylko 11 jałowizny. Owiec było 165, tuczników 69. Karczma sprzedawała 40 beczek piwa i 3 ósme wódki z gorzelni w Krobi. Roczny czynsz rybaka na Wiśle wynosił 23, a na Drwęcy 20 talarów. Był też mały młyn o jednym kamieniu, który z uwagi na brak przemiału czynny był tylko dwa miesiące pożniwne. Ziemia była lekka i częściowo zalewowa. W 1792 roku rząd pruski zlikwidował starostwo złotoryjskie, które będąc siedzibą polskości, utrudniało germanizację tej części zaboru. Rozbiorowy traktat z sierpnia 1772 roku, zawarty przez Katarzynę II, Fryderyka II i Marię Teresę, uznał Drwęcę za granicę pomiędzy Prusami i Królestwem. Złotoria powinna więc znaleźć się w zaborze rosyjskim. Podobnie rzecz potraktował Kongres Wiedeński z 1815 roku. Jednak Prusacy zagarnęli tereny ziemi dobrzyńskiej po lewej stronie Drwęcy, to jest Złotorię, Grabowiec, Silno, Kopanino i Nową Wieś. W 1885 roku obszar Złotorii wynosił 592 ha, w tym ziemi ornej 248 ha, łąk i pastwisk 115 ha i lasów 135 ha. Domów było 93, dymów 144 i 738 mieszkańców, w tym 406 katolików, 332 ewangelików, czyli Niemców. Mimo ich znacznej liczby, Złotoria nadal uchodziła za wieś polską. Niemcy zasiedlali gospodarstwa rozrzucone na obrzeżach całego sołectwa, a Polacy skupieni pozostali w centrum wsi. W tych latach większość z nich to rybacy i szyprowie. Tylko nieliczni posiadali berlinki, a inni na nich pracowali, bądź jako flisacy, przy spławie drewna Drwęcą i Wisłą w części do Torunia, w większości do Gdańska. W 1905 roku wieś liczyła 848 mieszkańców. Liczba ewangelików spadła do 285, a katolików wzrosła do 563. Do wybuchu I wojny światowej mieszkańcom powodziło się nieźle. Wieś była na ogół zamożna, słynąca z porządku i czystości. Wpływała na to między innymi skonsolidowana podstawa Polaków w ich oporze przed naporem germanizacyjnym. Nawet pijący w barze wiedzieli, że muszą się zachowywać cicho i kulturalnie. Domy w większości były drewniane, pobielane, starsze kryte słomą, nowsze dachówką. Ciekawostką złotoryjską jest fakt, że część mieszkańców od stuleci nosi te same nazwiska. Żeby ich nie mylić, do tego samego nazwiska otrzymywali różne przydomki lub kolejny numerek. Do najstarszych rodaków należą Olkiewicze, Wilmanowicze, Papierkowicze, Gawarkiewicze, potem Trzcińscy, Skrzyniarze i Dąbrowscy. W 1893 zaborca zbudował most na Drwęcy, na którym pobierano opłatę w wysokości 20 fenigów za przejazd w jedną stronę.

WALKA O POLSKOŚĆ
Rok 1906/1907 w historii Kaszczorka i Złotorii był szczególnie wymowny w walce o polskość. Na Pomorzu proces wychowawczy oparty był na drylu i rozbudowanym systemie kar, przede wszystkim cielesnych. Pruska szkoła stawiała sobie za cel wychowanie ślepo posłusznego obywatela, o bardziej złamanym niż ukształtowanym charakterze. Zakres wiedzy ograniczał się do elementarnych wiadomości z języka niemieckiego, rachunków i religii. Dobrym nauczycielem był ten, który wykazywał się wynikami germanizacyjnymi. Rozporządzeniem pruskim z dnia 7.09.1987 roku całkowicie zlikwidowano nauczanie języka polskiego, uprzednio już zepchniętego na margines. Od 1905 roku zakazem używania języka polskiego objęto również nauczanie religii. Wywołało to burzę protestów. Strajk szkolny objął Pomorze Nadwiślańskie w czasie od października 1906 do maja 1907 roku. Rozszerzył się w ponad 300 szkołach, w tym w Kaszczorku, do którego uczęszczały również dzieci ze Złotorii. Był to wówczas najbardziej masowy przejaw walki o narodowe prawa Polaków. Brało w nim udział 40.000 dzieci polskich, to jest 50% uczniów katolickich szkółek ludowych. „Gazeta Toruńska” w numerze 248-251 z 1906 roku relacjonowała przebieg strajku: „(…)Część dzieci na rozkaz rodziców spaliła niemieckie katechizmy, biblijki i oświadczyła nauczycielom, że nie chce uczyć się religii po niemiecku, tylko po polsku. Na niemieckie pytania mają nie odpowiadać...”  Uczestnikami strajku szkolnego w Kaszczorku między innymi byli: Feliks Olkiewicz, Jan Olkiewicz, Marceli Łęgowski, Jan Łęgowski, Mieczysław Olszewski i inni. Marceli Łęgowski tak wspominał swoje przeżycia, które spisał Stanisław Roszczyk w „Strażniku Pomorskim”: „Wraz ze swym bratem Jankiem i innymi kolegami, po rozmowach z ojcem Antonim, brałem czynny udział w strajku w Kaszczorku. Wyrzuciliśmy z toreb niemieckie biblijki i milczeliśmy na pytania niemieckiego nauczyciela. Za to przekładał nas przez ławę i boleśnie okładał trzcinowym wskaźnikiem. Po lekcjach zamykał do przymusowego aresztu. Tam w zimnicy siedzieliśmy do późnych godzin wieczorowych, potem w porze zimowej, po ciemku wracałem do Brzeźna 10 km pieszo w jedną stronę. Trwało to przez cztery miesiące, bo tyle trwał strajk. Po jego zakończeniu każdy uczeń strajkujący został ujęty na czarnej liście dla młodzieży polskiej, która objęta była zakazem wstępu do każdej szkoły ponadpodstawowej” „Gazeta Grudziądzka” Wiktora Kulerskiego podawała: „Dzieci, które prawo mówienia językiem ojczystym przypłaciły karą, zachowują pamięć niezatartą o tym wydarzeniu. To pokolenie nie podda się pruskim wpływom. Podkreślić trzeba, że strajk szkolny, ta walka o polską szkołę, był nowym przejawem długiego łańcucha powstań i walk o wolność narodu, bo od końca XVIII wieku każde pokolenie polskie złożyło hojną krwi ofiarę…” W powiecie toruńskim strajk rozpoczął się w Kończewicach koło Chełmży (22.X.1906), a następnie rozszerzył się na szkółki w Kiełbasinie, Łążynie, Bierzgłowie, Chełmży, Grzywnie, a w Toruniu na Jakubskim Przedmieściu, Podgórzu i w Kaszczorku. Razem strajkowało 29 szkół. W dwóch regencjach, gdańskiej i kwidzyńskiej strajkowało 40.000, a w całym Pomorzu Nadwiślańskim około 120.000 dzieci. Do 1 stycznia 1907 roku z Pomorza wysłano 34.369 petycji i podpisów do biskupa chełmińskiego Augustyna Rosentretera i do papieża Piusa X, domagając się języka polskiego w religii i ograniczenia niebezpiecznych kar cielesnych, które nosiły charakter zemsty. Skargi te nie mogły odnieść żadnego skutku z uwagi na podstawy ich adresatów. Ksiądz dr Jan Walkusz tak pisał o biskupie: „Bp .A. Rosentreter był Niemcem z pochodzenia i z przekonania, myślał i działał po niemiecku, faworyzował kapłanów niemieckich…,choć wolny był od szowinizmu narodowego.” W 1919 roku klerycy seminarium duchownego wystąpili do niego z prośbą o wprowadzenie języka polskiego jako wykładowego. Wbrew powszechnym oczekiwaniom biskup nie przychylił się do ich prośby, gdyż wyczekiwał na rozstrzygnięcie losów Pomorza i liczył się z opinią niemiecką. Dopiero rezolucja uchwalona przez Sejm RP z dnia 8.XI.1921 roku o wsparciu finansowym dla Seminarium Duchownego i Collegium Marianum, pod warunkiem wprowadzenia języka polskiego do polskich uczelni pelplińskich, dała zielone światło. Upór Rosetretera trwał jeszcze dwa lata, bo dopiero pod koniec 1923 roku wprowadzono język polski jako wykładowy. W następstwie narastającego niezadowolenia wiernych i polskiego duchowieństwa biskup Rosentreter od 10 listopada 1925 roku otrzymał koadiutoria z prawem następstwa w osobie księdza prałata Stanisława Okoniewskiego, późniejszego repolonizatora Pomorza. Ten wybitny patriota, konsekrowany był 25.IV.1926 roku przez biskupa płockiego Juliana Nowowiejskiego przy współudziale biskupów Augusta Hlonda i Stanisława Łukowskiego. Od 1905 do 1916 roku był proboszczem i dziekanem w Bninie. „Gazeta Grudziądzka” tak o nim pisała: „…Tu prowadząc działalność społeczną i oświatową występował w obronie języka polskiego w nauczaniu religii podczas słynnego strajku dzieci szkolnych, za co został skazany na sześć tygodni więzienia, które odsiedział we Wronkach…”. Repolonizację szkolnictwa i Pomorza rozpoczął bez skrępowań po śmierci bpa Rosentretera, która nastąpiła 4.X.1929 r. Jednak działalność ta napotykała na szereg trudności stwarzanych przez niemiecką mniejszość narodową. Jeszcze w 1929 roku ksiądz kanonik Klinke, przewodniczący Okręgowego Zarządu Katolików Niemieckich w Bydgoszczy, nawoływał w swych okólnikach o modlitwy w języku niemieckim, bo do prawdziwego Boga można się modlić tylko w prawdziwym języku. A jaki skutek mogły odnieść protesty kierowane do papieża? O Piusie X tak pisze prof. Dr Kazimierz Dopierała: „W Królestwie Polskim rozczarowanie wywołało papieskie Breve Poloniae Populus z grudnia 1905 roku, napominające episkopat do przywrócenia spokoju naruszonego przez radykałów narodowych (czyt. patriotów), a papieskie porozumienie z caratem z 22.VII.1905, wprowadzało język rosyjski, historię i literaturę rosyjską jako przedmioty obowiązkowe do seminariów duchownych kształcących polskich księży…”. Skoro taki stosunek papieża do języka polskiego w zaborze pruskim, to czy mógł być inny w zaborze pruskim?

OKRES MIĘDZYWOJENNY
Dnia 19 stycznia 1920 do Złotorii wkroczyła grupa operacyjna płka Skrzyńskiego, wchodząca w skład Frontu Pomorskiego gen. Józefa Hellera. Zapanowała wielka radość. O godzinie 18-tej kościół w Złotorii nie pomieścił wiernych. Podczas hymnu „Boże, coś Polskę przez tak liczne wieki...” ława wiernych padła na kolana. Śpiew tłumiony był łzami radości. W 1920 roku powołano w Złotoryi wójtostwo, inaczej gminę jednostkową wraz z urzędem stanu cywilnego. Obwód Wójtowski Złotorii obejmował wsie: Złotoria, Grabowiec, Silno, Kopanino, Smolnik, Nowa Wieś. Wójtem został Franciszek Cieszyński, zasłużony działacz w walce o polskość okresu zaboru. Przy wójtostwie istniał Urząd Stanu Cywilnego, którego kierownikiem był wójt. Z uwagi na brak lokalu, biuro urządził we własnym domu. Również w swoich pomieszczeniach zorganizował placówkę pod nazwą Agencja Pocztowo – Telekomunikacyjna z telegrafem i telefonem, którą prowadziła jego żona Leokadia Cieszyńska. Kaszczorek w tym czasie należał do Obwodu Wójtowskiego w Lubiczu Pomorskim. Na miejsce dotychczasowej przymusowej straży ogniowej powołał Franciszek Cieszyński Ochotniczą Straż Pożarną w Złotorii, której został prezesem, wybranym jednogłośnie. W 1935 roku miała miejsce reforma administracyjna. Zlikwidowano tzw. gminy jednostkowe i w ich miejsce powstały gminy zbiorcze. Z trzech dotychczasowych obwodów wójtowskich, tj. Złotorii, Lubicza Pomorskiego i Grębocina utworzono Gminę Zbiorczą Bielawy z siedzibą w Lubiczu, przy ul. Toruńskiej. Jej wójtem został Wincenty Śmieszny, ziemianin z Grębocina. W 1926 roku Złotoria liczyła 104 budynki mieszkalne, 646 mieszkańców, w tym 109 ewangelików i 446 katolików. Liczba mieszkańców uległa zmniejszeniu w związku z odpływem kilkudziesięciu rodzin niemieckich. Po odzyskaniu niepodległości wieś zbiedniała. Rolnicze tereny Pomorza, podobnie jak pozostałe ziemie zaboru pruskiego kształtowały się dotąd jako zaplecze przemysłowych dzielnic Niemiec, z którymi połączone były licznymi więzami gospodarczymi. Stwarzało to duże możliwości zbytu produktów rolnych oraz drewna. Przyłączenie Pomorza do Polski oznaczało utratę tych możliwości. Niemal całkowicie zamarł transport wodny na Drwęcy i Wiśle. Mieszkańcy tracili pracę. Bezrolni sezonowe zatrudnienie otrzymywali przy wyrębie wikliny. Brakowało chleba i soli. Wiarygodny obraz materialnego położenia ludności pomorskiej w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości zawierają cykliczne sprawozdania Wydziału Bezpieczeństwa Publicznego Urzędu Wojewódzkiego w Toruniu, dotyczące całego Pomorza: „W grudniu 1920 roku stosunki gospodarcze uległy dalszemu pogorszeniu. Ceny na artykuły pierwszej potrzeby podskoczyły o 100 % i więcej. W całej pomorskiej dzielnicy brak chleba, masła, mięsa, węgla i butów.” „Rybacy morscy i rzeczni nie wiedzą, co robić z rybami. Do Gdańska jak dawniej, nie wolno im odstawiać, a Warszawa nie reflektuje. Centnarami z powrotem wrzucają je do wody. Grozi im całkowita ruina gospodarcza. Nadto wśród Polaków narasta antagonizm z napływających Kongresowników i Małopolan. Lud jest przejęty lansowanym hasłem „Pomorze dla Pomorzan”. „Wprowadzenie wolnego handlu w 1921 roku wywołało niemal przewrót. Ceny znów podskoczyły 200 do 300 %. .Podana liczba 451 zgłoszonych kradzieży jest faktycznie wielokrotnie większa. Np. kradzieży polnych tu nie uwzględniono, a przybrały one takie rozmiary, że trzeba było używać wojska. Ludzie kradną siano, zboże, kartofle, koniczynę, bydło, owce... Koło Chełmży zastrzelili broniącego się pastucha i zabrali owce...”. W kolejnym raporcie za styczeń 1922 roku Wojewoda Pomorski donosił do Warszawy: „Narasta bezrobocie. Robotnikom rolnym udzielono 6.000 terminatek...” Pomimo nędzy, nieukrywanego rozgoryczenia wobec władz i opozycji, wobec Wojewody Pomorskiego Stefana Kitiklisa, mieszkańcy Złotorii wykazywali wysoką świadomość obywatelską. Świadczą o tym m. in. kolejne wyniki wyborów do rad gmin w powiecie toruńskim. Dla przykładu w wyborach z 3 marca 1929 roku mandaty radnych pomiędzy Polakami a Niemcami rozłożyły się następująco:

Silno: 0 Polaków, 4 Niemców
Kopanino: 1 Polak, 3 Niemców
Nowa Wieś: 2 Polaków, 2 Niemców
Pędzewo: 3 Polaków, 6 Niemców
Czarne Błota: 4 Polaków, 10 Niemców
Złotoria: 14 Polaków, 4 Niemców
Zbliżone wyniki do powyższych Złotoria zachowała przez cały okres międzywojenny.

II WOJNA ŚWIATOWA
Przyszedł rok 1939. Miejscowi hitlerowcy z V Kolumny, do niedawna układni sąsiedzi, na czele z burgemeistrem Hermanem Rahnem i Heinrychem Molzanem, mordercą z ul. Lipowej, już 17 września dokonali brutalnych aresztowań swych sąsiadów, kierując ich w większości do osławionego Fortu VII, a po torturach do lasów Barbarki na śmierć, gdzie 16 października rozstrzelano 22 patriotów ze Złotorii i z sąsiednich wsi. W obawie przed dalszymi represjami kilka rodzin wyjechało do Generalnej Guberni, a mieszkańcom wsi w 99 % narzucono III grupę niemieckiej listy narodowej.
O Hansie Pawle, nauczycielu w zgermanizowanym Silnie, należy przytoczyć kilka dodatkowych informacji. Mimo niemieckiego pochodzenia, był wybitnym obywatelem polskim, co było powodem bestialskiego mordu dokonanego na nim przed wkroczeniem wojsk hitlerowskich. Pochodził z Warmii, ze wsi Naterki pod Olsztynem. Uczył we Wschodnich Prusach, skąd został wydalony za swe poglądy. Inspektorat szkolny w Toruniu zatrudnił go w Silnie jako nauczyciela dwujęzycznego w polskiej szkole dla dzieci rodzin niemieckich, stanowiących 90 % stanu szkoły. Był redaktorem Radia Toruń, w którym w latach 1937-1939 prowadził patriotyczne audycje pod pseudonimem „Kuba z Wartemborga”. Audycje te przeznaczone były dla Polaków z Warmii i Mazur. W miejscu męczeńskiej śmierci mieszkańcy postawili mu skromny obelisk. Tragedia złotoryjska na tym się nie skończyła. Czarę rozpaczy dopełniła w 1945 roku Armia Czerwona. NKWD dokonało kolejnych mordów na Bronisławie Wilmanowiczu, Janie Jelińskim i Franciszku Stuczyńskim. Niewielka, ale bogata w wydarzenia historyczne Złotoria, II wojnę światową okupiła męczeńską śmiercią dwudziestu pięciu swych wartościowych mieszkańców.

OKRES PRL-u
Wyzwolenie spod okupanta hitlerowskiego nastąpiło 26 stycznia 1945 roku. Na dzień 1 marca 1973 Złotoria liczyła 810 mieszkańców, 55,6 ha ziemi, w tym 84,6 ha lasów i 167 gospodarstw. Z dniem 1 czerwca 1973 roku zostały przyłączone do Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Lubiczu sołectwa: Złotoria, Kaszczorek, Grabowiec, Nowa Wieś, Silno, Kopanino. Poprzednio należały do GS Podgórz Wieś. Powstała wówczas spółdzielnia-gigant, obsługująca trzecią część ówczesnego powiatu toruńskiego z 3845 członkami-udziałowcami. Ten kolos spółdzielczy okazał się korzystny dla Złotorii, bo dysponował znacznymi środkami, które zaowocowały ciągiem pawilonów handlowych. Działał tu Klub Rolnika i Koło Gospodyń Wiejskich. Mimo systemu nakazowo-rozdzielczego rozwijał się handel, praca artystyczna i życie towarzyskie. Cieszyły się powodzeniem wykłady i odczyty Towarzystwa Wiedzy Powszechnej, po których dorośli i młodzież zostawali na rozrywkowe krotochwile . W siłę rosły K.S.”FLISAK” i OSP. Społecznie pożyteczne zajęcia klubowe nasilały się w każdą sobotę. Mimo nośności prądów ateistycznych tamtych lat kościół w niedzielę wypełniony był po brzegi. Ksiądz był zadowolony, sekretarz POP nosił baldachim, a w zaułkach nawy widoczne były anonimowe twarze, które dla zmylenia przeciwnika docierały tu z odległych parafii. Tutejsi nie dziwili się nieznanym, bo wiedzieli w czym rzecz. Wykładowca z TWP na zajęciach w Klubie Rolnika tak to zagadnienie wyjaśnił: Mimo zakazów i restrykcji kościoły są wypełnione po brzegi.

III RZECZPOSPOLITA
Dziś Złotoria administracyjnie podlega pod Gminę Lubicz, powiat toruński. Na dzień 10 grudnia 1998 roku posiadała 1336 mieszkańców, 535 hektarów, w tym użytków rolnych 209,7 ha, o stosunkowo niskiej bonitacji gleb. Na zalesienie czeka ponad 10,5 ha. Podmiotów gospodarczych zarejestrowanych jest 120, budynków mieszkalnych ponad 200, ze stałą tendencją wzrostową.Złotoria, malowniczo posadowiona w ramionach Wisły i Drwęcy, opiera się o obrzeża aglomeracji toruńskiej i stanowi swoisty kurort dla zamożnych Torunian. Z centrum miasta posiada dogodne połączenia autobusami MZK, PKS i dwóch linii prywatnych. Działki budowlane od lat utrzymują się tu w najwyższej cenie w porównaniu z innymi miejscowościami gminy, mimo to sprzedają się jak przysłowiowe bułki z masłem. Są wspaniałą inwestycją, gdyż Złotoria posiada jeden z najwyższych wskaźników dodatniej migracji pośród wszystkich osiedli – przedmieść Torunia. Budują się tu ludzie nauki, profesorowie, lekarze, aptekarze, kadra techniczno-inżynieryjna, oficerowie (do generała włącznie) i biznesmeni. Wśród mieszkańców znajdziemy prezesów toruńskich firm i hoteli, dyrektorów toruńskich urzędów, radnych, wojewodę, generalnego konserwatora zabytków.

W Złotorii warto jeszcze zobaczyć:

-kościół neogotycki św. Wojciecha z 1904, z barokowym wyposażeniem wnętrza, częściowo pochodzącym z rozebranego kościoła dominikanów w Toruniu
-domy wiejskie z XIX w. (murowane z cegły i drewniane konstrukcji wieńcowej)
-drewniany most z końca XIX wieku
-fragmenty kordonu granicznego carsko-pruskiego
-szachulcowy budynek Dyrekcji Zarządu Dróg Wodnych z XIX w.

Na stronie http://www.zlotoria.pl/ można poczytać inne legendy i informacje o Złotorii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz